Spływ kajakowy rzeką Drawą

wpis w: Aktualności | 0

              Rzeka Drawa. O Drawie to takie historie słyszeliśmy, że ją sam Papież poleca, że to jedyna rzeka,      w której pływają rekiny, albo że po takim spływie na wszystkie inne cieki będziemy patrzeć z pogardą jak Magda Gessler na sałatkę z jarmużem. Że to Real Madryt polskich rzek, taki najlepiej wypieczony kartofel   w zapiekance spływów, że aż kapoki z wrażenia spadają. Że dla tygrysków, bo ma zróżnicowany charakter, odcinki spływu zwałkowego – pełne przeszkód            w bystrym, trudnym i głębokim nurcie, ale i że dla misiaczków również, bo ma też odcinki leniwe, wzdłuż sosnowych borów i szuwarów.

W tym roku postanowiliśmy po raz kolejny sprawdzić, czy młodzi mieszkańcy Rzyk dadzą radę w przygodzie kajakowej. Ten spływ wyjątkowy, bo razem z nami wyruszyli „miastowi”  – młodzież z Bielska z parafii gdzie posługuje nasz rzycki rodak ks. Filip Magiera. On właśnie chciał doświadczyć, co to znaczy poczuć nurt. I Poczuł, bo dwa razy nieplanowanie zaliczył wywrotkę, ku radości nas doświadczonych kajakarzy. Ale po kolei.

Już tradycyjnie z lekkim dwugodzinnym opóźnieniem wyruszyliśmy z Bielskiego Dworca Kolejowego na wakacyjny survival. Oczywiście mamuśki ze łzami    w oczach machały swoim pociechom, w większości nieświadome, na co puszczają swoje dzieci. Rano uzupełnienie zakupów, śniadanko, pakowanko do kajaków od niezawodnego pana Delfina i czas wyruszyć na pierwsze kilometry po jeziorze. Dało ono nam w kość, bo wiało w przeciwną stronę i jeszcze zrosił nas delikatny deszczyk. A oczywiście nie wszyscy posłuchali rad księdza, żeby pelerynkę mieć przy sobie, a nie w luku bagażowym. Po dopłynięciu czas na rozbicie namiotów i ciepły posiłek – fasolka po bretońsku. Nawet jeśli ktoś nie przepada, to po takiej trasie, już mu było obojętne,    byleby coś wsadzić na ruszt.

Młodzi z Rzyk i z Bielska na początku nieufnie badali teren i wąchali się, czy aby warto się zaznajomić i zintegrować. Ale wystarczyły 2 dni, by już wspólnie pośpiewać przy ognisku i potańczyć kaczuszki i kowbojkę. Każdego dnia dzień rozpoczynaliśmy od Eucharystii, a po niej by nabrać sił fizycznych śniadanko szykowane przez poszczególne namioty. Najlepsze były te dwa noclegi, kiedy można było doświadczyć,  jakim skarbem jest kontakt do prądu, by podładować telefon, oraz ciepła woda w prysznicu. W takich chwilach docenia się to, czego na co dzień się nie zauważa.

Już trzeciego dnia widać było, że chłopaki        jak i dziewczyny coraz lepiej pokonywali nie tylko kilometry szlaku rzeki, ale też bardziej radzili sobie          na przeszkodach, których nie brakowało. Już zaczęli czuć klimat rzeki i spływu kajakowego. Pod koniec      już żadna przeszkoda nie była dla nich problemem. Wszyscy dzielnie dali radę przepływając 160km,          co naprawdę jest wyczynem. Już takich grup jak nasza, nie spotyka się na szlaku. Nasza grupa liczyła 32 osoby, które myślę miło będą wspominać ten czas,             a może i wybiorą się za rok, zachęcając innych do tej wspaniałej wędrówki wśród piękna dzikiej przyrody.