Parafialny Spływ Kajakowy rzeką Brdą

wpis w: Aktualności | 0

              W tym roku  nie zabrakło miejsca na wyjazd parafialny dla młodzieży, dla której wygodne hotele i all inclusive są przeżytkiem, i by odpocząć doświadczając czegoś innego. Oczywiście odpocząć psychicznie, bo o wypoczynku fizycznym na spływie kajakowym, nie ma mowy.

W połowie lipca wystartowaliśmy,  co prawda z lekkim opóźnieniem, bo na PKP zawsze można liczyć ( w sensie minut opóźnienia pociągu), ale dotarliśmy po nocnych wojażach,  na miejsce początku spływu, gdzie w 1953 roku swój spływ kajakowy rozpoczynał Karol Wojtyła. 22 osoby, bo tyle liczyła nasza grupa, z odwagą  i może lekką obawą, przed tym, co nas czeka, weszliśmy do kajaków i rozpoczęliśmy przygodę kajakową. Przez kolejne dni pokonywaliśmy kilometry rzeki i jezior, podziwiając piękno otaczającej przyrody. Ten szum wiatru, poruszający gałęziami drzew, szum wody, płynącej razem z nami, naprawdę daje możliwość kontemplowania dzieła stwórczego Boga  i Jego piękna. Mogliśmy doświadczyć potęgi żywiołu, szczególnie wtedy kiedy kajak nie za bardzo nas chciał słuchać i płynął w szuwary, bądź na przeszkody. Nie zawsze też dało się przepłynąć. Przeszkadzały zwalone konary drzew. Trzeba było przepchać kajak brzegiem lub wysiąść z niego i dźwignąć go do góry ponad kłodę. Ale przecież zwykłe płynięcie prosto, byłoby nudne i monotonne. A tak to zawsze coś się działo. Ci, którzy już mieli jakieś doświadczenie, tylko czekali na to, by kamerą aparatu uchwycić upadek do wody. A takowe się zdarzały.

Każdy dzień rozpoczynaliśmy od Eucharystii, sprawowanej nad brzegiem rzeki na stole, bądź, jak Karol Wojtyła, na odwróconym kajaku, przy krzyżu zrobionym z wioseł. Wtedy śpiewana pieśń – „Chwalcie łąki umajone, góry doliny zielone, chwalcie cieniste gaiki, źródła i kręte strumyki (…) Wdzięcznym strumyki mruczeniem, ptaszęta słodkim kwileniem, i co czuje, i co żyje, niech z nami sławi Maryję” – nabiera nowego brzmienia.

Stół Eucharystii prowadził nas do stołu wspólnoty, gdzie mogliśmy pokrzepić nasze ciała i mieć siłę do wiosłowania. Bo codziennie czekało nas około 20 kilometrów. Mamusiek z nami nie było, wiec młodzi sami, pełniąc dyżury , musieli dla całej grupy przygotować posiłek. Dla niektórych, wiosłowanie było prostsze, niż pokrojenie pomidora czy ogórka, nie mówiąc już o żółtym serze. No ale,  w żołądku wszystko się wymiesza. Potem zwijanie namiotów i pakowanie do kajaka. Zostawialiśmy za sobą kolejne pola namiotowe i kolejne wydarzenia, przygody i sytuacje, które są mocno utkwione w pamięci uczestników, a nie sposób ich opisać w naszej gazetce. Po prostu tego trzeba doświadczyć.